Long live the King. Lion King.

W kinach wyświetlany jest remake Króla Lwa, bajki, która stała się symbolem całego pokolenia wczesnych lat dziewięćdziesiątych. TEJ BAJKI, którą w poprzecieranych na kolanach rajtkach oglądaliśmy z wiszącym u nosa gilem, zanosząc się szlochem i płacząc rzewnymi łzami, przeżywając najprawdopodobniej pierwszą naszą życiową tragedię, ucząc się podziału na dobro na zło, dowiadując się, czym jest przyjaźń i miłość, krąg życia i Hakuna Matata. Bajki, którą zna(ł) każdy, z postaciami tak kultowymi, że karteczka z motywem Króla Lwa, była zawsze, w dilerskim przedszkolnym podziemiu najcenniejszym towarem.

Król Lew anno domini 2019 fabularnie jest dokładnie tą samą historią, co ten z roku 1994, sceny odwzorowane są 1:1, w odróżnieniu choćby do Dumbo, którego fabułę jednak mocno zmieniono. I fajnie, bo z nieskrywaną nostalgią i uśmiechem, oglądałam kolejne sceny, czując się ponownie jak kilkulatka odkrywająca magiczny świat afrykańskiej sawanny. Efekty faktycznie, jak twierdzi spora część internetu, robią na widzu wrażenie i tutaj następuje to, co lubię najbardziej, czyli ALE. Stworzone komputerowo zwierzęta nie mają według mnie osobowości, duszy i charakteru. I nie wiem, może to zależy w 100% od tego, że jednak mam dwadzieścia kilka lat, a nie kilka, ale nigdy nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że narysowany Simba, Timon i Pumba naprawdę istnieli, natomiast ci, których widziałam dzisiaj, to jednak tylko twory CGI z ludzkim głosem. Naprawdę, to jest dla mnie bardzo zły kierunek, w którym zmierza kino, przecież było łatwiej uwierzyć nawet w toporny manekin rekina ze Szczęk niż w CGI.

Wydaje mi się też, że oryginalny Król Lew, oprócz wiadomo, której sceny rozrywającej smutkiem serca dzieci na całym świecie, był po prostu dużo zabawniejszy, bardziej rozrywkowy. Jasne, były tam też morały, ale jednak, przede wszystkim była dobra zabawa. Nowy Król Lew, widocznie mający z założenia zrobić poważniejsze wrażenie niż pierwowzór, jest, pod względem dialogów po prostu pompatyczny, chociaż oczywiście można się też pouśmiechać (wymiana zdań Timon – Zazu o jajku <3). Świetna jest też scena walki hieny vs lwy, kto wie, czy nie stanie kiedyś w rankingach obok Bitwy o Helmowy Jar lub Bitwy o Winterfell (hehe).

Polski dubbing nic nie urywa, ale też nie jest jakoś specjalnie zły – ot dubbing, w którym bezbłędnie i świetnie wypada Artur Żmijewski jako Skaza, a Krzysztofa Tyńca, jako Timona i tak nikt nigdy nie miał i nie będzie miał szansy doścignąć.

Twórcy Króla Lwa z 2019 roku podjęli ogromne, potencjalne ryzyko zniszczenia nie tylko filmu, który robią, ale zniszczenia wizerunku bohaterów z dzieciństwa naprawdę ogromnej ilości osób (w tym mnie), która mogłaby im tego nie wybaczyć. Na szczęście to się nie stało, choć chyba było blisko, a ja nie wiem, czy współczesne dzieciaki dostały szansę pokochania Simby i Nali, tak mocno, jak my pokochaliśmy ich ponad dwadzieścia lat temu. A może po prostu, skoro to w gruncie rzeczy takie same historie, to bardziej niż film, kochamy wspomnienie z beztroskiego dzieciństwa, w którym mieliśmy jedynie te problemy, które nękały narysowanych bohaterów bajek?

P.S. I pamiętajcie: HAKUNA MATATA!


Podoba Ci się ta recenzja? Śmiało, udostępnij.

Odpowiedź

  1. Awatar Mała Syrenka, Rob Marshall – Wiecznie Niezadowolona Kacha

    […] a może nawet na moje dzieciństwo per se. I tak po miernym ponownym zekranizowaniu Króla Lwa (pisałam o tym tutaj), super opowieści o Cruelli (było o tym tu)- ten kierunek mi się w ogóle bardzo podoba, ja bym […]

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Create a website or blog at WordPress.com