Świnie nadal siedzą w kinie! Na końcu wpisu jest bonusowa historyjka [KLIKNIJ]

Ja to już nawet nie chodzę do multipleksów, a jak idę do kina to mam ogromną nadzieję, że będę dzieliła, nawet te najdłuższe seanse, z grupą ludzi, która również jest nastawiona na przeżywanie doznań kinematograficznych, a nie na zabicie kilku kolejnych, nudnych godzin własnego życia. Okazuje się jednak, że właściwie co seans, a bywam czasem na 3. tygodniowo, znajdują się osoby, które zachowują się, tutaj pozwolę sobie na eufemizm, dość nieelegancko.

Jakkolwiek w pełni rozumiem miłość i uwielbienie do jedzenia, bo sama mogłabym wpisać pozycję jedzenie w CV i w pełni szanuje każdą dobrą szamę. Nigdy jednak nie rozumiałam tego, że ludzie nie mogą przez jakiś czas nie jeść. Moje niedowierzanie najczęściej objawiało się przy okazji podróżowania pociągiem – dwie godziny jazdy, a rodziny z dzieciakami wcinają kanapki, po jaju na twardo, chrupki i po dwa batoniki. Niby spoko, dopóki nie ma paprykarza, ale i tak dla mnie trochę niezrozumiałe. Nie inaczej sprawa wygląda w kinie. W tym, do którego chodzę, nie serwują popcornu i niczego, co można wziąć na salę. Jak się okazuje, wnioski z tego można wyciągnąć dwa i to dwa kompletnie odmienne. Pierwszy z nich jest taki, że w takim razie nie należy wnosić nic do jedzenia na salę, a wniosek drugi jest taki, że no skoro nie będzie można kupić tacki naczosów, to przecież należy wziąć swoje. Także widzicie sami, ludzka interpretacja może nas w końcu kiedyś doprowadzić do miejsca, w którym ktoś stwierdzi, że skoro zabronione jest dotykanie trakcji elektrycznej, to jak w starym kawale, ktoś stanie na torach i się jej złapie, by przechytrzyć wszystkich i pojechać jak tramwaj.

Dwie godziny seansu zdają się więc być tymi, które decydują o nadejściu lub nienadejściu, śmierci głodowej. I oczywiście zmierzam tu do krytyki typowych przekąsek, takich, jak między innymi paczka Crunchipsów, otwierana przez pewnego pana kilka tygodni temu, przez kilka minut (to była bardzo uparta paczka) w trakcie seansu, nie na reklamach. Możecie myśleć, że to moje wygórowane pretensje, ale wszyscy obecni na sali kinowej patrzyli na te minuty dzikiej, zwierzęcej walki o pożywienie, spojrzeniami świdrującymi tak, że myślałam, że tę paczkę przepalą, a kilka osób wymownie chrząkało. Pan poczuł siłę dopingu i kompletnie niezmieszany w końcu wyszedł z walki o posiłek zwycięsko, zagłuszając linię dialogową, ale nie padając trupem z głodu. Brawa.

Otwieranie w trakcie seansu, a później co kilka chwil szeleszczenie papierkami, aby wydobyć kolejnego żelka, orzeszka, chrupka, rodzynkę w czekoladzie i co to tam jeszcze, to prawdziwy koszmar kogoś, kto po prostu przyszedł skupić się na filmie. Jedna pani ostatnio na Midsommar długo i pieczołowicie otwierała batonika, wzięła gryza, powiedziała do koleżanki, kurczę średni ten batonik i jeszcze bardziej pieczołowicie go zawijała (w to sreberko), aż dostała ochrzan od pani siedzącej przed nią, wywróciła oczami i wrzuciła batonika do torebki.

Domyślam się, że powyższe przykłady nie robią na was wrażenia. I słusznie, bo to naprawdę lekki kaliber. Sama byłam świadkiem, jak państwo wyjęli po kawałku sernika na plastikowym talerzyku i eleganckimi, małymi widelczykami (plastikowymi-rzecz działa się, to zanim dowiedzieliśmy się, że słomki niszczą planetę) pochłonęli go, jeszcze na reklamach, więc niby w miarę okej, ale sernik był bez rodzynek, czyli mamy tu zbrodnię podwójną.

Tak z mocniejszych jeszcze, to tacy Bonnie i Clyde wnoszenia żarcia na sale kinowe, przemycili kiedyś na rosyjski dramat Zwagnicewa, w plecaku, dwa zestawy powiększone z McDonaldsa. I co im zrobisz? Nic im nie zrobisz, siedź i oglądaj film w towarzystwie aromatu przesiąkniętej tłuszczem i solą tektury. I siorbania. I odwijania hamburgerów z papieru. I tryskania keczupem. Eh magia kina.

A tak naprawdę, naprawdę ostro, to było wtedy, kiedy pani na salę chciała wnieść kebaba. I to nie byle jakiego kebaba, bo kebaba, którego serwują niedaleko kina. Miejsce jest to znane każdemu, kto we Wrocławiu bywał, szczególnie intensywnie między zmrokiem a świtem. Otóż pani dzierżyła w dłoniach najprawdziwszego kebaba od Nynka. Nynek to legendarne miejsce do przekąszenia czegoś nad ranem po wielogodzinnym/wielodniowym pijaństwie. Jedzenie to zagwarantuje każdemu klientowi Kebaba u Nynka, takiego, kurwa, kaca, że ten od wódki przestanie istnieć, serio. Wracając jednak do kina, to pan z obsługi oczywiście zareagował, mówiąc pani, że nie może wnieść kebsa na salę kinową (cytat). I powiem wam, że ja chyba wtedy, widziałam najbardziej zdziwionego człowieka na świecie. Pani jękliwym głosem upewniła się, że naprawdę nie może wejść z tymi surówkami wysypującymi się z bułki w asyście sosu o bardzo wątpliwym składzie i zapachu na salę kinową. Upewniała się trzykrotnie.

Wiadomo, że jest też blask wyświetlaczy telefonów. A tu sobie sprawdzę godzinę, tu ktoś napisał, to przeczytam, tu zalajkuję komuś szybko fotę na insta. Przeszkadza, ale częstotliwość występowania tego zjawiska wskazuje na to, że nie ma nawet sensu z tym walczyć. Standardem jest też, że tak co drugi, trzeci seans zdarzy się, że ktoś nie wyciszy telefonu. Luz jak w hiphopie-najczęściej winowajca szybko wyłącza telefon i po krzyku. Byłam jednak świadkiem, jak jakiś chłopak odebrał telefon (w trakcie filmu) i mówił, nawet nie ściszając tonu no wiesz, nie bardzo…. tak? No to chwilę mogę… ale chwilę, bo w kinie jestem, mów co tam? Mam nadzieję, że dziewczyna, z którą był, rzuciła go natychmiast po wyjściu z kina.

Prawdę mówiąc, to mam wrażenie, że bardziej niż nie jedzenie, ludzi przeraża (i przerasta) nieodzywanie się. Poważnie, a do tego myślę, że z tego się wziął ten cały, przerażający small talk. I tak wkraczamy w cały ocean opowieści o tym, jak ludzie przeszkadzają innym, serio, mogłabym o tym mówić i, mówić i mówić, dokładnie tak, jak ludzie w kinie. Jestem nawet w stanie wyodrębnić grupy rodzajowe.

Po pierwsze, to ci, którym kompletnie nic, ani inni widzowie, ani film, ani ciemności, ani to, że w kinie momentami jest głośno, nie przeszkadza. Dla tych piewców konwersacji, świrów dysputy, promotorów gawędy, najważniejszym jest mówić i nigdy nie milknąć, niezależnie, powtarzam niezależnie od okoliczności i wbrew regułom. I nieważne o czym. I nie ważne, czy będzie to banda zalatujących piwkiem chłopaków, ona i on (w tych parach zawsze, o losie, gada ona), czy grupa przyjaciółek umierająca ze śmiechu od anegdot, które przychodzą im na myśl, gdy na ekranie pojawia się ktoś palący skręta lub pada słowo seks. Mówić, oto cel ich życia.

Kolejni, to komentatorzy. Oglądają film w napięciu i faktycznie są w kinie w tym celu, by go obejrzeć, jednak ich świat przeżyć wewnętrznych jest jak emocjonalny Yellowstone – nie są w stanie poskromić kipiących gejzerów uczuć. Wiadomo, że są jęki, mimowolne okrzyki, wzdychanie. A na przykład podczas filmów sensacyjnych zdarzało mi się usłyszeć:

O rany, on ją zabił!

Bardzo dziękuję za informację, ale oglądam ten sam film, co pani.

Trochę się wtedy czuję, jakim oglądała sitcom, albo jak wtedy, jak byłam mała i czasami, wtedy kiedy nie nadążałam z czytaniem napisów w kinie, mama mi czytała je na ucho, w starym kinie Syrena w Wieluniu.

Inna wersja komentatorów to ta, która łączy świat przedstawiony na ekranie ze światem rzeczywistym. I tak na przykład podczas niektórych scen, głównie tych kręconych w Europie, słychać urzeczone ojaaaa byłam tam! Żywym przykładem, niechaj będzie pewna pani, która podczas seansu Kobieta idzie na wojnę, a jest to film islandzki, podczas właściwie każdej sceny opowiadała na głos ciekawostkę, a to o źródłach termalnych, a to o zwyczaju, a to, że jak ona tam była, to… czułam się tak, jakbym dostała gratis wykład z National Geographic. Poważnie, kino z przewodnikiem.

Wśród nich wszystkich wymienionych przeze mnie możemy wyróżnić grupę dowcipnisiów, stosunkowo rzadką, niemniej żenującą. To ci królowie POTĘŻNEGO dowcipu, którzy sypią żartami na głos. Jedynym przykładem niech będą ci, których przedstawiciel, przy pełnej sali widzów podczas seansu Call me by your name, w pewnym momencie powiedział hehe nie dość, że pedał, to jeszcze Żyd, a grupa jego znajomych prawie zlała się w gacie ze śmiechu. He he kurwa, hehe.

Za każdym razem, kiedy ktoś przeszkadza swoim zachowaniem w kinie, zastanawiam się, czy zwrócić mu uwagę. Za każdym. Nigdy też nie awanturuję się o byle szepnięcie, sprawdzenie godziny na telefonie itp. Właściwie, to nigdy się nie awanturuje, ale faktycznie, zdarza się, że zwracam uwagę, jeśli gadanie nie ustaje. Naprawdę, przecież to chyba nie jest jakieś skomplikowane, żeby nie przeszkadzać innym swoim paplaniem? A ludzie, jak to ludzie, reagują, jak zaatakowane dzikusy. Na moją prośbę o nierozmawianie, słyszałam krótkie, acz treściwe dobra, kurwa. Obronno-atakujące ale pani powiedziała to głośniej,niż ja mówię przez cały czas (tu mi ręce opadły, przyznaję), a także mam za sobą niewerbalny bojkot mojej prośby, bo kiedyś jeden pan zaczął na złość tupać i gwizdać (miał na oko trzydzieści kilka lat, nie dziesięć). Jedna pani kiedyś, chcąc wskazać, że prawdopodobnie przesadzam, stwierdziła, że przecież teraz w filmie nic nie mówią! Na oko widać, że to fanka kina niemego.

I właściwie sama nawet nie wiem, jakie wnioski wyciągnąć tu, na koniec, jestem ciekawa Drogi Czytelniku, jakie ty wyciągnąłeś. Tak najchętniej, to byłabym bogata i miała własną salę kinową w domu, co by jednak aroganckich przeszkadzaczy unikać. Z drugiej strony nie chcę być wiecznym szeryfem sali kinowej, bo ludzie to często prostackie wsiury, które i tak, nie zrozumieją, a każdą prośbę o zmianę zachowania traktują, jak atak. A z trzeciej to przecież bywałam na tylu świetnych pokazach, gdzie na sali wypełnionej po brzegi nikt nawet nie mruknął. Ba! Byłam na sylwestrze w kinie, gdzie pijani ludzie, w szampańskich nastrojach (i również pełnej sali) zachowywali się jak należy, na każdym z trzech seansów. Martwi mnie i przeraża jednocześnie, ta ludzka bezmyślna złośliwość, a przecież sala kinowa, to jedynie jej wierzchołek i nieszkodliwy ułamek.

P.S. BONUSOWA HISTORYJKA

Kiedyś, podczas seansu, w mojej opinii niedocenionego film Król Życia (Robert Więckiewicz w roli głównej), chłopak oświadczył się dziewczynie. Mnie nie pytajcie, nie wiem, dlaczego zrobił to akurat w kinie lub dlaczego akurat na tym filmie. I nie, nie wszedł na scenę, nie zaangażował w to obsługi, po prostu, w pewnym momencie dziewczyna zaczęła piszczeć, powiedziała o boże oświadczył mi się! Cztery lata czekałam! Pozostali ludzie w sali kinowej, w swej opinii o wydarzeniu, którego są mimowolnymi świadkami, w zależności od oceny, albo bili brawo, albo ją uciszali.



Ciebie też wkurzają ludzie gadający w kinie? Udostępnij!

 

źródło obrazka: iqkartka.pl

Odpowiedź

  1. Awatar W raju jest dokładnie tak jak tu, gdzie jesteś teraz, tylko dużo dużo lepiej – Laurie Anderson.

    […] Ewentualnie taka, którą dzielę z ludźmi umiejącymi ogarnąć podstawy zachowania się w kinie, a nie tacy, jak ci, o których pisałam tutaj. Siedzenia obite czerwonym materiałem i uwaga, również czerwona, kurtyna. Tam oczywiście siadam […]

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Create a website or blog at WordPress.com